nie czekaj na jutro

Nie czekaj na jutro

Mamy trudny czas. Wydawało się nam, ludziom, że w dobie powszechnych antybiotyków, szczepionek i leków niemal na wszystko z wyjątkiem raka, możemy czuć się bezpiecznie. Że czasy wielkich pandemii mamy dawno za sobą. Że szalejące na świecie epidemie grypy, tyfusu, odry, cholery, będziemy znać tylko z filmów i kart książek. Nawet słowo „pomór”, którym kiedyś określano epidemie wywołane chorobami zakaźnymi, dziś zmieniło swoje znaczenie. W końcu ostatnia pandemia dotknęła nas 100 lat temu. Nie możemy jej pamiętać.

Tymczasem okazało się, że jest inaczej.

Nagle musimy przeorganizować nasze życie. Zmienić nawyki, sposób bycia. W tej nowej sytuacji buntujemy się, albo podporządkowujemy. Jedno jest pewne, zmienia się nasze postrzeganie świata. Powoli, bo przecież o zarażeniach koronawirusem i śmierci czytamy póki co tylko na portalach internetowych. Co najwyżej znamy kogoś, ktoś właśnie wrócił z zagranicznego wyjazdu i przebywa w domu na przymusowej kwarantannie.

Chwilowo więc jeszcze mamy poczucie, że nas to nie dotyczy. Widzimy dramatyczne obrazy ze świata, niby w tym jesteśmy, ale właściwie wszystko dzieje się jakby obok. Siedzimy w domu, oglądamy seriale, czytamy książki, czasem wyjdziemy na spacer. Może nawet nadal wykonujemy swoje zawodowe obowiązki, jedynie zdalnie, znad własnego domowego biurka.

Jednak w każdej chwili to wszystko może się nieubłagalnie zmienić.

Tak, mamy czas zarazy.

Dawno, dawno temu…

Pamiętam z dzieciństwa opowieści z czasów wojny. W tym między innymi tę o epidemii tyfusu w 1941 r., której ofiarą stał się mój pradziadek. Choroba rozprzestrzeniła się poprzez radzieckich jeńców, którzy uciekli z niemieckiej niewoli. Mieszkańcy, do których uciekinierzy dotarli, przyjmowali ich po swój dach, dając jedzenie i schronienie. Jak się później okazało, ryzykowali podwójnie. Nie tylko złapaniem przez Niemców, ale także własnym zdrowiem. Wkrótce rozszalała się epidemia tyfusu. W domu moich pradziadków wszyscy leżeli z wysoką gorączką, majacząc. I nawet nikt nie miał świadomości, jeśli ktoś inny umarł. Nikt nie wiedział, kiedy we własnym łóżku umarł pradziadek.

Opowieści o pandemii grypy hiszpanki w mojej rodzinie nie przetrwały. Było to zbyt dawno, aby ktokolwiek pamiętał. Wiem tylko jedno – na hiszpankę w 1919 r. zmarła pierwsza żona pradziadka. Więc właściwie swoje istnienie zawdzięczam właśnie hiszpance. Gdy nie pandemia, pradziadek nie ożeniłby się powtórnie, z moją prababcią.

Nigdy nie wiesz, co los zaplanował dla Ciebie.

Wartości w czasie zarazy

Jakie to dziwne, że pomimo całej naszej ludzkiej wielkości, musimy pochylić się przed małym mikrobem.

Czymś, czego nie widać. Czymś, co nawet nie ma mózgu.

fotografia dla początkujących

Co najgorsze, nadszedł czas, w którym pojawiają się pomysły na segregację ważności ludzkiego życia. W Hiszpanii stowarzyszenia medyczne opublikowały dokument rekomendujący, kogo w obliczu rosnącej liczby zachorowań należy ratować w pierwszej kolejności. Sprzętu i lekarzy jest bowiem zbyt mało w stosunku do potrzeb. Wobec tego w razie konieczności dokonania wyboru, zdecydowano się ratować tych, którzy rokują najlepiej. Przede wszystkim najmłodszych oraz nieobciążonych innymi chorobami. Jednak to nie wszystko. Kolejnymi kryteriami są „dobra jakość dalszego życia pacjenta” oraz „wartość społeczna ratowanych osób”.

Tak, ja również odnoszę wrażenie, że to już było. Segregacja ważności ludzkiego życia na rampie kolejowej, gdy grupki lekarzy decydowały o dalszych losach tysięcy ludzi, którzy właśnie przybyli w wagonach towarowych pociągów. Do Oświęcimia, Treblinki, Sobiboru, czy na Majdanek. Cel inny, ale metoda jakby ta sama.

Choć jakby się zastanowić, to właściwie cel pozostaje ten sam. Przy życiu mają pozostać jednostki najsilniejsze, o subiektywnie wybranych cechach. Politycy i bogacze się zabezpieczyli, reszta niech się sama o siebie zatroszczy.

Dziwne jest niebo bez samolotów. Zwykle, gdy tylko spojrzałam w dal, w kierunku warszawskiego lotniska, widziałam startujące i lądujące samoloty. Całą dobę. Ktoś leciał na wakacje, ktoś inny w podróż służbową, a jeszcze inny wracał właśnie z odwiedzin u rodziny.

Teraz nic. Absolutnie nic. Cisza.

Zastanawiam się, jak to będzie, gdy przestaną latać ptaki.

Żyj tu i teraz

W całej tej trudnej sytuacji są też jasne strony. Bo nagle okazuje się, że nie musimy tak wszędzie pędzić. Nie musimy zrobić jeszcze tego i tego. I że możemy obyć się bez tych wszystkich materialnych rzeczy, które zdawały się być niezbędne. Nie są.

Mamy za to obok siebie drugą osobę. Męża, partnera, dziecko, rodziców, przyjaciół. Możemy się w końcu do woli nacieszyć ich obecnością. To one są tym szczęściem, którego potrzebujesz. Ich ciepłe spojrzenie, dotyk, wspierające słowa.

Dlatego dbaj o relacje, tak mocno, jak tylko potrafisz.

I nie czekaj na jutro. Nie wiadomo, czy nadejdzie. Żyj tu i teraz. Fotografuj życie. Nie czekaj na lepsze światło, lepszy dzień, ładniejszy kolor ścian, wykwintniejsze ubranie. Najlepszy motyw fotograficzny masz tuż obok siebie. Na wyciągnięcie ręki. Już dziś.

Z pewnością masz już wystarczająco udokumentowane, jak Twoi bliscy spędzają przymusowy pobyt w domu. Dlatego mam dla Ciebie cztery pomysły na zdjęcia w czasie kwarantanny, które wymagają nieco innego spojrzenia na fotografię. Pomysły trudne, bo mamy trudny czas.

pomysły na zdjęcia w czasie kwarantanny

Jeśli masz ochotę, podziel się swoimi kadrami na Instagramie, oznaczające je hashtagiem #lensgoblog.

Podobne wpisy

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *